Tysiak
Grzegorz Kasdepke o tym, jak bardzo dzieci potrafią być niedyskretne, gdy rozmowa schodzi na finanse! A także co ma wspólnego edukacja ekonomiczna ze zwykłą osiedlową biblioteką, ile musiał się nauczyć, żeby napisać książkę „Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela”, i o trudnym losie pisarza na spotkaniu autorskim.
Od ponad czterdziestu lat jestem zapalonym czytelnikiem, od prawie dwudziestu - zawodowym pisarzem, od trzech - Kawalerem Orderu Uśmiechu. Dwie spośród napisanych przeze mnie książek przybliżają dzieciom pojęcia ekonomiczne: „Pestka, drops, cukierek” oraz „Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela” - obydwie zdobyły nagrody, ale tylko jedna Nagrodę Ekonomistów BETA 2015 („Zaskórniaki…”). Jak widać nie unikam liczebników, ani też rozmów o pieniądzach - nawet z dziećmi, które podczas spotkań autorskich pytają najczęściej o jedno: „Ile pan zarabia?!”
Wielu rodziców byłoby zaskoczonych, wiedząc, o co pytają ich dzieci, gdy wraz z całą klasą przychodzą na spotkania autorskie.
– Jak to jest być starym człowiekiem? – słyszę często, stojąc w wypełnionej smarkatą publicznością bibliotece.
– Znał pan Andersena?
– Był pan kiedyś przystojny?
Bo też los autora książek dla dzieci i młodzieży nie jest, proszę Państwa, usłany różami, a już na pewno nie wyłącznie ich płatkami – za to pozwala zachować do siebie dystans. No i daje możliwość zapoznania się ze sprawami, które dzieci naprawdę intrygują.
– Jaki ma pan telefon? – pytają ośmiolatki.
– A samochód?
– A co by pan wolał: żonę czy lamborghini? – zaciekawił się kiedyś chłopiec w popegeerowskiej miejscowości.
Najczęściej jednak dzieci pytają wprost:
– Ile pan zarabia?!
Tak, tak, proszę Państwa, pieniądze to jest to, co w znacznym stopniu kręci naszych milusińskich. Ale nie dziwota; dzieci żyją dokładnie w tym samym świecie co my, dorośli, często oglądają z nami te same seriale, słyszą nasze dyskusje, chodzą z nami na zakupy… W wielu domach rozmowy krążą wokół zarobków, wydatków, kredytów i utyskiwań na drożyznę. Zazdrościmy sąsiadom większego mieszkania, marzymy o podróżach (w które ruszylibyśmy, gdyby na nasze konto wpłynęła większa sumka), wzdychamy na widok absurdalnie drogiego ciucha celebrytki z telewizji. A dzieci siedzą gdzieś z boku i pozornie są całkowicie pochłonięte zabawą – choćby i rysowaniem w zeszycie – w rzeczywistości jednak biernie nasiąkają naszymi pragnieniami, lękami, a często i frustracjami.
– No to ile pan zarabia, tak miesięcznie? – słyszę w bibliotekach, domach kultury i szkołach całej Polski.
Pierwszym zdziwieniem jest to, że pisarz rzadko kiedy zarabia miesiąc w miesiąc. O regularnych zarobkach w tej branży raczej nie ma co marzyć – pieniądze wpływają na pisarskie konto albo kilka razy w tygodniu, albo raz na kwartał, a czasami jeszcze rzadziej (oby obficie!).
Drugim zdziwieniem jest to, że z pisania w ogóle można się utrzymać.
– No ale ile, ile? – nie ustępują trzecioklasiści.
(W takich chwilach nawet przycupnięci na końcu sali nauczyciele milkną – choć zazwyczaj pytlują półgłosem przez całe spotkanie).
– Zarabiam tyle – powiedziałem kiedyś – ile powinien zarabiać człowiek mieszkający w Europie.
Siedzący w pierwszym rzędzie chłopiec trącił łokciem kolegę i usłyszałem jego donośny szept:
– Z tysiaka ma!
Od tamtej pory, zamiast głupio się krygować, wykorzystuję pytania o zarobki do przeprowadzenia minilekcji o ekonomii – czasami pierwszej w życiu słuchających mnie dzieci. Mówię o produkcie, jakim jest książka, opowiadam, ile osób pracuje przy jej powstaniu, tłumaczę, jaką drogę przebywa, zanim trafi na księgarskie półki (poczynając od autora tekstu, poprzez ilustratora, wydawcę, drukarza, hurtownika, a kończąc na księgarzu), dalej wyjaśniam, jak są dzielone zyski między wszystkie osoby zaangażowane w tworzenie książki… i tu następuje trzecie zdziwienie!
– Jak to? – wołają dzieciaki. – To pan nie dostaje wszystkiego?!
Bo dotąd były pewne, że skoro na tylnej okładce książki widnieje cena w wysokości, dajmy na to, dwudziestu złotych, to cała ta kwota trafia do mojej kieszeni.
– Mniej więcej dziesięć procent – tłumaczę. – Czyli dwa złote.
– To bardzo mało – litują się nade mną uczniowie.
Jest więcej okazja do opowiedzenia o bestsellerze i o klapie wydawniczej. A że mam szczęście być autorem co najmniej kilku bestsellerów, w tym lektur szkolnych („Detektyw Pozytywka” jest tego najlepszym przykładem), oraz jednej klapy wydawniczej (mowa o mojej ukochanej książce pod tytułem „Kiedy byłem mały”), to mogę dzielić się doświadczeniami znanymi z autopsji, co zazwyczaj uspokaja najbardziej zaniepokojonych losem biednego autora. Ostatecznym argumentem bywa moja pyzata buzia.
Po którymś ze spotkań opowiadałem znajomemu wydawcy o pytaniach zadawanych przez dzieci – a ten aż podskoczył!
– Napisz o tym! – zawołał.
– O spotkaniach?
– O ekonomii, dla dzieci! – zapalił się. – Ale tak, żeby i rodzice mogli się czegoś dowiedzieć!
– Nie ma mowy – odpowiedziałem stanowczo.
Bo też nie wydawało mi się możliwe napisanie ciekawej książki o ekonomii, zwłaszcza dla dzieci.
Wydawca jednak nie ustępował, dzwonił co kilka tygodni, ponawiając propozycję, a potem i podbijając honorarium. Wreszcie wziął mnie pod włos argumentem: „Któż jak nie ty?!”. Zacząłem więc przygotowywać się do pisania. Rozmawiałem z finansistami, przestałem omijać w gazetach strony z nagłówkiem „Gospodarka”, sięgnąłem po kilka książek popularyzujących ekonomiczną wiedzę. Zaprosiłem też do współpracy Ryszarda Petru, który wtedy jeszcze nie zdradzał ambicji politycznych – miał czuwać, abym nie popełnił żadnego zawstydzającego błędu, miał też gdzieniegdzie dopisać krótkie komentarze. Za ilustrowanie książki miał odpowiadać genialny Daniel de Latour.
„Zaskórniaki i inne dziwadła z krainy portfela” ukazały się w 2015 roku, od razu też zdobyły prestiżową nagrodę finansistów BETA – po raz pierwszy uhonorowano w ten sposób książkę dla dzieci. Dla dzieci, ale i dla dorosłych – zaznaczę raz jeszcze. Jeżeli szukają Państwo lektur uzupełniających domową edukację ekonomiczną, z czystym sumieniem polecam „Zaskórniaki…” właśnie. I wcale nie namawiam teraz do kupna tej książki, jest niemal w każdej bibliotece publicznej – możną ją wypożyczyć za darmo. Autor swego tysiaka już dostał…